PRZYGODY AGENTA DZIWOLĄGA CZYLI
KRYMINAŁ ZWIERZĘCY.
Gdzieś w Polsce; wszelkie
prawdopodobieństwo zdarzeń i miejsc możliwe...
ROZDZIAŁ I
Po powrocie z pracy , moim stałym
rytuałem było otwieranie lodówki. Żona często zamykała ją na
kłódkę, twierdząc, że takiemu obibokowi , powinien wystarczyć
chleb z margaryną a nie szynka. Uzbrojony w wytrych, podszedłem do
białego monstrum, w celu sforsowania przeszkody, jaką był zamek.
Dopisało mi szczęście, żona
śpiesząc się na zebranie osiedlowego
kółka różańcowego, zapomniała zamknąć, znienawidzony przeze
mnie mebel kuchenny. Byłem mocno podekscytowany, mając nadzieję na
wspaniałą ucztę. Drżącymi rękoma dotknąłem zimnej stali
kłódki, niedowierzając szczęściu, które było, porównywalne
do skumulowanej wygranej w dużym lotku. Oczami wyobraźni
poszukiwałem miejsca usytuowania szynki w galarecie i kiszonych
ogórków, które najbardziej dogadzały mojemu podniebieniu. Czułem
się zwycięzcą. Chciałem to ogłosić całemu światu. Jeszcze
jedna chwila i stanę się udziałowcem najbardziej szczęśliwej
godziny tego dnia. Padałem z głodu, siły opuszczały mnie coraz
bardziej, priorytetem stało się jak najszybsze dotarcie do żarcia.
Otworzyłem
lodówkę, mając nadzieję na szybkie
rozwiązanie moich problemów. Nie-ste-ty, to, co zobaczyłem,
spowodowało moje omdlenie połączone z upadkiem i ostrym guzem w
okolicy skroniowej. Gdy się ocknąłem, zobaczyłem otwartą i pustą
w środku lodówkę. Przepraszam, nie do końca była pusta... Na
środkowej półce, na wielkim półmisku leżała nieoskubana i
niewypatroszona... Kaczka. Miałem nadzieję, że to fatamorgana,
jednak silne światło, płynące z czeluści białego potwora,
potwierdziły uchwycony wzrokiem obraz. Byłem wkurzony na żonę i
fakt, że kolejny raz pójdę spać po zjedzeniu kromki chleba .
-, Co się gapisz,
wyciągnij mnie stąd, i zamarznę twoja
stara to sadystka!
Przyznałem mu rację. Wyjąłem
półmisek i postawiłem go na stole. Kaczka była w stanie
hibernacji. Zrobiło mi się jej żal, chciałem jej pomóc jednak z
drugiej strony, byłem tak głodny, że gotów byłem ją zjeść
surową. Kaczka, rozumiejąc moje intencje, spojrzała w moje
przekrwione od wódy oczy:
- Włącz tą cholerną dmuchawę, za
chwilę będę jedną bryłą lodu. Ruszaj się, bo jak wróci twoja
żona, to oboje dokonamy żywota pod ciosami tasaka. Mnie to się nie
uśmiecha, mam jeszcze misję do spełnienia. Bardzo ważną
misję!Jej słowa
wywołały we mnie szok. Podszedłem
do stojącej na parapecie dmuchawy i włączyłem ją, przysunąwszy
bliżej gadającego ptaszyska. Ciepło z dmuchawy rozeszło się po
całym domu.
- O której wraca twoja stara?
- Nie wiem, powinna wrócić za dwie, trzy godziny, zależy jak długo potrwa spowiedź.
- To dobrze, do tego czasu się rozmrożę
Wstrząs powoli
ustępował . Nie mogłem się doczekać, kiedy to kacze paskudztwo
rozmrozi się i ujawni swoje plany dotyczące tajnej misji.
Bezmyślnie zacząłem przyglądać się procesowi rozmrażania.
Wyglądał żałośnie. Z dzioba zwisały sople lodu, reszta podobna
była do zamrożonej piłki bejsbolowej. Obraz nędzy i rozpaczy.
- Nie gap się tak na , wkurwia mnie twój bezmyślny wzrok. Włącz lepiej radio, posłuchamy wiadomości.
Włączyłem . .
Dziwadło
spojrzało na mnie z wyrzutem i odwróciło w bok na wpół odmrożoną
łeb, dając mi do zrozumienia, jak nisko ceni moją inteligencję. Z
radia popłynęła muzyka Cola Portera.
- Czuję się jak kacza wątróbka, zniszczysz mi pióra .Zmniejsz ogrzewanie, muszę jakoś wyglądać. Jak pokażę się na mieście?
Głos spikera przerwał jej kwakanie...
- W dniu dzisiejszym, w miejscowości Kaczowole, dokonano napadu rabunkowego z użyciem broni palnej, na fermę hodowlaną drobiu kaczego braci Trzymalskich. Dwóch niezidentyfikowanych sprawców, przy użyciu broni palnej, obezwładniło pracowników ochrony fermy i uprowadziło w nieznanym kierunku dwie klatki z rodowodowymi kaczorami. Wszystkich, którzy posiadają informacje na temat zarówno sprawców napadu jak i miejsca ukrycia rasowego drobiu, proszeni są o kontakt z KRP w Kaczowołach . Za pomoc przestępcą w ukrywaniu się oraz próby paserstwa rasowego drobiu, grozi kara do pięciu lat więzienia oraz wysoka grzywna. Wójt miejscowości Kaczowole oraz właściciele firmy za informacje o miejscu ukrycia rasowego drobiu, przewidują wysoką nagrodę.
- Ciarki przeszły mi po plecach. Ciszę przerwał natarczywy dzwonek telefonu. Podniosłem słuchawkę.
Noo, ja, nie będę na noc w domu,
ksiądz proboszcz zaordynował nocne czuwanie.
Milczałem,
obojętnie słuchając jej soczystej wymowy.
W głuchy telefon się bawisz, powiedz
coś, bo strącę nerwy. Lepiej weź się za sprzątanie, leniu
jeden, bo bałagan jest w każdym kącie. Zapomniałabym, wyjmij i
rozmroź tą
kaczkę, specjalnie zostawiłam
otwartą lodówkę.
Spojrzałem na ptaszysko
Jesteś tam stary durniu, słyszałeś,
co do ciebie mówiłam!
- Tak, słyszałem, masz mi jeszcze coś do powiedzenia?
- Bez odbioru, impulsy lecą,!
Będę o siódmej!
- Czeeeść!
Odłożyłem słuchawkę i usiadłem przy
stole. Ptaszysko odwróciło się do mnie i popatrzyło zaszklonymi
oczami.
-Stara dzwoniła?
-Taaaak!
-Co zamierzasz?
-Nie mam pojęcia,
Zrobiło mi się go żal. Pomimo głodu
i strachu przed żoną, ciekaw byłem, jaką misję ma do spełnienia
dziwadło.
- Pytam jeszcze raz, Co zamierzasz?
- Nie podnoś kaczego dzioba, bo ci przywalę. Nie mam zielonego pojęcia, jak mam się zachować, a ty, kwaczesz, jakby cię nakręcili. Mamy parę godzin na bliższe poznanie. Stara została w kruchcie i tak szybko nie wróci. Daj chwilę pomyśleć i zamknij dziób!
Gapiłem się na
dziwoląga, próbując znaleźć rozsądne wyjście z
zaistniałej sytuacji. Szło mi opornie, nic nie przychodziło mi do
głowy. Sięgnąłem po kromkę chleba i zacząłem smarować
margaryną. Nie mogłem zebrać myśli.
- I co ja mam z
tobą zrobić?
-Usmarkaj się i
tak chodź. Rusz tą zakutą łepetyną, inaczej przechlapany twój i
mój żywot! Będziesz tak siedział i się gapił?
-Miałbym, na co!
Wyglądasz jak kacza dupa i do tego gadasz. Kim ty jesteś¨?
- Tajnym agentem
palancie, do twojej lodówki ściągnęła mnie twoja żoneczka. To
ona stała za tym napadem, myślisz ze ona jest na czuwaniu?
Zaślepiło cię twoje przywiązanie, to ona stoi za napadem na farmę
w Kaczowołach, nie doceniłeś jej zmysłu do robienia wątpliwych
interesów! I jak ci w mordzie, pewnie zaschło, co? Tak, jestem
tajnym kaczorem w służbie, mam za zadanie zlikwidować gang twojej
żoneczki, mający na swoim koncie wiele ataków na uznane w świecie
hodowle drobiu. Porywanie rasowych psów dla okupu, zamachy na
wystawy kotów w Amsterdamie i Brukseli, to tylko kilka z wielu
wyczynów twojej polowicy! ma kartotekę jak stąd do Londynu, znają
ją w całej Europie dlatego umieścili mnie na tym, tfuuu pożal
się Boże kurzym rancho, abym zidentyfikował członków gangu. Od
kapusia mieliśmy info, że właśnie w tym miejscu uderzą. Moi
przełożeni tylko jednego nie przewidzieli. Twoja ukochana, zamiast
sprzedać mnie jakiemuś kolekcjonerowi drobiu i zarobić na mnie
kasę, postanowiła mnie schować do lodówki, w celu osobistego
przyrządzenia i konsumpcji. Miłośniczka kaczek, tfu, tfu kogucia
jej mać! Oto cała historia mojej obecności w lodówce!
- Myślisz, że
podzieliłaby się ze mną twoim truchłem przypalonym na grillu?
- Tego nie wiem,
ale pewne jest to, że życia by mi nie darowała.
- Co robimy dalej?
- Na razie
zamierzam odtajać, potem się zastanowię.
Kromka z margaryną
zniknęła w moich ustach.
- Macie w domu
folie aluminiową?
- Gdzieś mamy,
tylko nie wiem gdzie.
- Czy ty ogóle
wiesz, że żyjesz? Poszukaj i owiń mnie szczelnie, będę szybciej
się odmrażać, nie mam zbyt wiele czasu. Pomożesz mi w dziele
unicestwienia twojej żony?
- Mam inne
wyjście?
- Maszzz, otworem
wentylacyjnym.
- Śmieszne, cholernie śmieszne!
Po kilku minutach
poszukiwań znalazłem folię pośród środków chemii gospodarczej.
- Dawaj ty obślizła przepiórko, zawinę cię i zostawię do czasu aż odtajesz, muszę ochłonąć.
Zostawiłem
dziwadłu odsłoniętą głowę wraz z dziobem i pozostawiłem samemu
sobie na półmisku. Walnąłem się na wersalkę. Płytki sen
przerwało mi mlaskanie, to coś na stole poruszało dziobem próbując
wydobyć dźwięk.
- No, no, gicio
wyglądasz, nie powiem ze źle, bo bym zgrzeszył.
- Rozwiń mnie, bo
mi kuper zdrętwieje i szlag trafi całą akcje.Spałeś
dwiegodziny. Trzeba iść na spotkanie z informatorem. Zawieziesz
mnie na miejsce.
- A jak tego nie
zrobię to co mi zrobisz?
- Ktoś ci urwie
jaja i rzuci wylniałym kundlą na pożarcie. W waszym świecie być
kastratem to tak jakby nie żyć, wiem cos na ten temat, mój
pradziadek ze strony ojca, był sklonowanym księciem. Genetykowi
popieprzyły się próbówki i zamiast klonu księcia powstał klon
dorodnego kaczora niestety kastrata.
- To ty nie możesz
ten tego…, no wiesz?
- Nie mogę i co z
tego, należę do gatunku kaczorów pokojowych, takich jak ja po
świecie chodzi tysiące i żyją. A ty, co masz z tego, że masz,
dziubdziasz kapłankę domowego ogniska, chyba nie, bo nie szukałaby
sobie wątpliwych emocji. Nie jest tak…
- Nie da się
ukryć. Nie ruszaj się tak, bo ci jeszcze lotki uszkodzę i będziesz
do niczego niepodobny.
- Dobra, dobra,
rozwijaj, zaczyna brakować nam czasu.
rozwinąłem
kaczora. Otrzepał się i zeskoczył na podłogę. Poczłapał chwilę
po mieszkaniu i skierował się w kierunku drzwi.
- Torbę jakąś
ma, przecież nie będzie mnie niósł przez miasto pod pazuchą,
musisz przed wyjściem złożyć przysięgę . Wszystko, co od tej
pory usłyszysz i zobaczysz jest ściśle tajne, capito?
- Gdzie ja jestem, chyba śpię. Nie zgrywaj się mówisz serio, przysięgę mam składać, ale, na co
- Na elementarz, nad drzwiami wisi krzyż. Zdejm go i włóż w dziób, no szybko, czas tryska jak nasienie, nie mamy go zbyt dużo!
Zdjąłem krzyż
ze ściany i wsunąłęm go do gęby dziwadła.
- Powtarzaj za
mną: Ja Jan Kowal, mając na uwadze dobro ogólne społeczeństwa,
podejmuję się współpracy z rządem , przysięgam dochować
tajemnicy wszelkich wiadomości, które do mnie dotrą wymazać z
pamięci obrazy wszelkich postaci, które zobaczę w trakcie trwania
akcji i nie puścić pary z gęby choćby mnie zarzynali i
ćwiartowali tępymi nożami soląc wcześniej moje truchło.
Przez moje ciało
przeszedł elektryczny impuls odbierając mi na krótką chwilę
czucie.
- Przysięgasz?
- Przysięgam.
- Ok., od tej pory
stajesz się asystentem agenta! Bierz torbę i wychodzimy!
Wziąłem z
pomocnika torbę. By nie wzbudzać ciekawości wśród sąsiadów
nakryłem kaczora kilkoma stronami starego Faktu, kładąc na wierzch
torby kurtkę. Otworzyłem drzwi i nie zapalając światła
wyszedłem na korytarz. Nagły błysk oślepił mnie na moment. Drzwi
naprzeciwko otworzyły się i wytoczyła się z nich gruba Berta,
najbardziej wścibska sąsiadka w kamienicy, przed którą żadne
najbardziej intymne szczegóły z życia mieszkańców nie dały się
ukryć. Miałem pecha, ze trafiłem na tego potwora!
- Witam
sympatycznego sąsiada, gdzie to się wybieramy wieczorkiem? Deszczyk
sobie pada równo…
- Yyyy, zacząłem
się jąkać, yyy idę się przewietrzyć, niedługi spacerek, yyy
sobie zrobić.
- Eeee, spokojnie
sąsiedzie, tak tylko się pytam, tylko z ciekawości, nigdy nie
widziałam sąsiada wychodzącego po dwudziestej. Dobranoc
- Dobranoc
sąsiadko, do zobaczenia. Bardzo nie lubiłem tego babsztyla. Krążyły
pogłoski, ze była utrzymanką wysokiego urzędnika kurii.
Najbardziej te domniemania drażniły moją starą, posuwała się w
swojej krytyce do określania Berty mianem nienasyconego zdzierusa
Zszedlm przy zgaszonym świetle po schodach na podwórko, chcąc
uniknąć przypadkowych spotkań z kimkolwiek
- Dokąd się
udajemy- obrałeś azymut?
- Jedziemy do
sanktuarium, mamy tam spotkanie z informatorem.
- Do którego, w
mieście jest ich kilka, w kilku punktach?
- Nooo, do tego, w
którym siostrzyczka miała widzenia.
- Ok.
Ruszyłem w
kierunku przystanku tramwajowego. Padający deszcz sprawił ze na
ulicy było mało przechodniów. Zwiększało to moje szanse na
pozostanie anonimowym . Przyjechał tramwaj.. Poza młodą parą,
która zajęta była sobą, obsciskujac się namiętnie w jego
końcowej części nie było nikogo. Postawiłem torbę pod
siedzeniem i zanurzyłem się we własnych rozmyślaniach.
-, Nad czym tak
dumasz?
- Demokracje mamy,
każdemu według potrzeb, interesuje cię to?
- No nie
koniecznie, ale… warto wiedzieć, chodzi o całokształt.
- Nie chce mi się
z tobą gadać, zamknij dzioba i módl się, jak potrafisz, abym nie
sprzedał cię za flaszkę wódki jakiemuś menelowi.
- Uuuuu, grozisz
mi?
-Nie, ostrzegam,
jak nie zamkniesz dzioba, to nie pozostanie mi nic innego, jak…
- No dobra, dobra,
już się zamykam. Daj znać jak dojedziemy, idę w kimke, chociaż
strasznie tu niewygodnie.
Ukradkiem
spojrzałem na młodych obściskujących się na tyle tramwaju. Jak
ja im zazdrościłem. Trudno mi byłoby przypomnieć sobie, kiedy
ostatni raz to robiłem. Totalna separacja, zupełna obojętność,
niestety dzięki dziwadłu wiem, dlaczego. Musze się pogodzić z
faktem ze najlepszym moim przyjacielem…, niech to szlag!
próbowałem sobie przypomnieć, jaki byłem w ich wieku. Też w ten
sposób okazywałem uczucie? Przywołałem się w myślach do
porządku. Nie ma, co wracać do przeszłości jak poukłada się
jakoś sprawa będę musiał dać odpocząć moim lędźwiom.
Poszaleje sobie na pewno! Dotarlismy do miejsca spotkania, na tle
zachmurzonego nieba z daleka było widać wieże sanktuarium miejsca
naszego spotkania z konfidentem gadającego kaczora.
- Tee, kaczka
otrzeźwiej, pobudka, wysiadamy! Podniosłem torbę i wysiadłem z
tramwaju. Usiadłem na ławeczce przystankowej kładąc torbę obok
siebie.
- Żyjesz?
- Żyje, ale co to
za życie, całe pióra mi zdrętwiały. Nic szacunku dla gatunku! O
w mordę, zaczynam rymować, co nie wróży dobrze. Nie dało by rady
na chwile mnie wyciągnąć, żebym mógł rozprostować skrzydła?
- Siedź i nie
rob obciachu, pełno ludzi na ulicy, dopiero by była sensacja, już
wiedze nagłówki w jutrzejszych gazetach!
- Eeeee tam, od razu w gazetach, też nie mieli by, o czym pisać.
Zapanowała cisza
- Czemu tak nagle
zamilkłeś?
- Dostrajam swoja
częstotliwość fal mózgowych do otoczenia, pomaga to w
koncentracji. .
- Jak poznasz
gościa z którym się masz spotkać?
- To ty go
poznasz, tobie przekaże wiadomości gdzie znaleźć bandę twojej
jareckiej. naszego kapusia wyróżnia fakt ze jest uzbrojony w białą
laskę i posiada psa, cały problem to odszukać ślepaka z białym
kijem i psem.
A jak okaże się,
że do sanktuarium zjechała cała wycieczka ślepaków to co wtedy
zrobimy? Pomyślałeś o tym?
- Będzie problem,
ale nie takie problemy się miało i ratowało się ciało. Nie pękaj
na robocie, bo cie ustrzelą młocie!
Podniosłem torbę
z ziemi i skierowałem się w kierunku słabo oświetlonego
podziemnego tunelu, którym należało przejść, aby dotrzeć do
sanktuarium. Schodziłem powoli, mając na uwadze swoje nogi i
bagaż, który niosłem. emocjonowała mnie ta sprawa. Zastanawiałem
się, jaką rolę odegram w niej ja, robotnik punktu skupu złomu,
którego dotychczasowym światem była praca i trzydziesto metrowy
„apartament” w czynszowej kamienicy
z telewizorem, jako głównym wyposażeniem. potknąłem się na
nierówności stopnia.
- Co jest?
Mógłbyś chodzić ostrożniej, kuper mi obtłukujesz, trochę
litości. Do emerytury mi jeszcze trochę zostało a na fundusze
emerytalne mnie nie stać.
- Sorry
komendancie, właśnie dobrnęliśmy do ostatniego schoda i większa
w poruszaniu swoboda. Teraz będzie pod górę łatwiej zadbać o
figurę.
- Widzę, że i
ciebie dotknęło rymowanie
- Mnie nie, tak
jakoś wyszło, daj spokój. Mnie, co innego dotknęło, czujesz?
- Tak, nieprane
skarpetki pomieszane z lizolem, smród totalnie wykręca dziób!
- Cuchnie jak WC
na dworcu Głównym. Idziemy, bo zaraz puszczę pawia!
- Tylko uważaj na
to, co niesiesz.
- Dobra, dobra,
będę uważał.
Dotarłem do
podstawy schodów, na które padał snop mdławego światła
ulicznego. Wydawało mi się ze słyszę za nami jakieś kroki, ale w
ciemnościach nie mogłem nikogo zobaczyć. Ruszyłem swobodniej w
kierunku oświetlonego sanktuarium, Nie opuszczało mnie przeczucie
jakby za nami ktoś szedł. Na miejsce spotkania dotarłem potykając
się na nierównościach chodnika. Wejście do sanktuarium było
dobrze oświetlone. Akurat trwała msza, nic nie stało na
przeszkodzie, aby w tłumie wiernych odnaleźć osobę, b ędącą
informatorem kaczora. Dyskretnie rozejrzałem się po twarzach
wchodzących jednak nie rozpoznałem nikogo, kto przypominałby
niewidomego. Wszedłem do środka i zająłem miejsce w cieniu
jednego z wielu w tej świątyni konfesjonałów rozpoczynając
obserwacje bliźnich, mając nadzieje na odnalezienie tego, dla
którego tutaj przyszedłem. ksiądz rozpoczął błogosławienie
wiernych, co niechybnie zwiastowało szybkie zakończenie mszy.
- Widzisz kogoś?
- Siedź cicho,
nie kwacz, jak kogoś zobaczę będziesz wiedział!
W zamyśleniu
patrzyłem na ołtarz.
Idźcie w Pokoju
Chrystusa - zaintonował kapłan.
Bogu niech będą
dzięki- zabrzmiało w odpowiedzi, kończąc w ten sposób spotkanie
wiernych w sanktuarium. Do księdza prowadzącego mszę podszedł
ministrant i delikatnie biorąc go za ramie poprowadził do
zakrystii. Fakt ten lekko mnie zdziwił, żadko bywałem w kościele,
ale niewidomego księdza prowadzącego nabożeństwo widziałem po
raz pierwszy. Uśmiechnąłem się w myślach do siebie. Trzeba
poczekać.
- No i co?
- Idziemy do
zakrystii, obiekt namierzony!
- Dawaj, dawaj, bo
już mi lotki zesztywniały, na co czekasz?
- Az się bliźni
ewakuują, nie lubię chodzić pod prąd!
Świątynia powoli
pustoszała, w ławkach pozostało kilku rozmodlonych parafian,
przypominających posagi z Wysp Wielkanocnych. Podniosłem torbę i
wolnym krokiem udałem się w kierunku zakrystii. Odnalezienie
wejścia do niej nie stanowiło żadnego problemu, znajdowało się w
przestrzeni pomiędzy ołtarzem a nawą boczną świątyni.
- Co mam robić
dalej?
- Nic, jak
potwierdzisz obiekt, wyjmij mnie z torby i postaw na ziemi, resztę
sam poprowadzę
.- Musze cie
wyjmować, przecież to obciach, nie lepiej żebyś został w środku?
- po prostu
wyjmij mnie i postaw! Słuchaj, co do ciebie będą mówić. O resztę
się nie martw! Tylko martwi się martwią!
-
Dobra, skończ już kłapać, jak zaczniesz to nie możesz
przestać.
Pchnąłem lekko
drzwi do zakrystii. Półmrok przedsionka rozświetliły żarówki
energooszczędne zawieszone na imitacji kandelabra. Przy stole stalł
odwrócony do mnie tyłem mężczyzna, któremu przy zdejmowaniu
sutanny pomagał młody chłopak. Przesunąłem się pare kroków w
głąb zakrystii.
- Niech będzie
pochwalony…!
- Ale kto?
- No jak to kto,
to ksiądz nie wie, przecież Jezus Chrystus!
Z torby doszedł
mnie przytłumiony rechot, cos, co przypominało śmiech. Lekko
potrzasnąłem torbą zarazem dosyć mocno stawiając ją na
podłodze. Rechot zastąpiło ciche jękniecie.
- Czy cos cie boli
synu, sakrament chorych udzielamy w każdą sobotę.
Zwrócił się do
ministranta, który właśnie uporał się z pomocą przy zdejmowaniu
sutanny.
- Michale, powieś sutannę i biegnij do domu. Jest już bardzo późno, spotykamy się jutro o dziewiątej.
- Powiesił sutannę i nie żegnając się wybiegł z zakrystii.
- Czy coś cię
boli synu?
- Nieeee, proszę
księdza, nic mnie nie boli, ale…
-, Z czym
przychodzisz synu, w czym mogę ci pomóc?
- Nie z niczym nie
przychodze, yyyyy, no ja, yyyy, nie mam sprawy, yyy, ale…
- Synu do rzeczy,
co cie do mnie sprowadza?
- Mnie nic, ale
jego- powiedziałem wyciągając z torby dziwadło. To cos chyba
chciało z księdzem pogadać w jakiejś bardzo pilnej sprawie. Ja tu
nic nie znaczę. Ja tylko po nim sprzątam! Dziwoląg postawiony na
posadzce ostro potrząsnał upierzeniem, wyskubując pogięte w
trakcie transportu pióra.
- A kim to coś
jest?
- Niech sam się
wypowie, podobnież uczony w mowie, choć moim zdaniem pusto ma w
głowie. No dawaj, osoba duchowna zadaje pytanie, a tobie jęzor
memłać przestaje! Dawaj kaczor, dawaj!
Spokojnie synu,
przestań, pozwól mu mówić.
- Kwa, kwa, równa
się kwadrat- usłyszałem cos, co miało być chyba hasłem. Chciało
mi się śmiać, ale gdy spojrzałem na twarz duchownego
powstrzymałem się.
- Taaaak, dwa kwa
to potęga druga, czekałem na was, mam informacje, które na pewno
wam się przydadzą. Czy pieniądze na budowę kościoła w
Pochójknikach zostały przelane na konto parafii?
Kaczor
zniecierpliwiony potrzasnął skrzydłami.
- przecież ksiądz
wie ze przelew nastąpił trzy dni temu. Organizacja zawsze
dotrzymuje słowa nie może być inaczej!
- chciałem się
tylko upewnić, kto pyta nie błądzi.
- Jasne jak kaczy
kuper! Jakie informacje ma ksiądz dla nas?
- Ustaliłem ze
jutro w zachodniej części hałd solwajowskich, w starym budynku
niedaleko wiaduktu ma odbyć się spotkanie grupy…
Nagle zamilkł, na
jego twarzy pojawiło się zdziwienie. W tym samym momencie Dziwoląg
wzbił się do góry strącając stojący na stole krucyfiks. Padając
na ziemię kontem oka zauważyłem zamaskowaną postać z pistoletem
wycelowanym we fruwającego pod sufitem kaczora. W mgnieniu oka
podniosłem leżący na ziemi krucyfiks i wymierzyłem nim w
celującego do kaczki napastnika. Rzut mój zbiegł się w czasie z
wystrzałem, trafiając napastnika w goleń, co spowodowało ze
strzał okazał się niecelny. Po pomieszczeniu rozległ się
przytłumiony jęk napastnika. Jednocześnie usłyszałem głośne
warkniecie psa, który rzucił się w kierunku agresora całym
ciężarem swojego ciała zwalając go z nóg.
- Odciągnij psa-
usłyszałem, z gory polecenie Dziwadła, odciągnij psa inaczej
zagryzie gościa, który może nam dodać kilka istotnych szczegółów
mogących pomoc w sprawie. Podniosłem się z podłogi i zamiast do
napastnika obezwładnionego przez psa podszedłem, do leżącego na
ziemi księdza. Nie byłem w stanie słuchać poleceń Dziwoląga,
były w tym momencie tylko gęganiem stwora, dzięki któremu się
tutaj znalazłem. Moją uwagę zwróciły oczy księdza, wydawało mi
się ze były skierowane w moim kierunku prosząc o ratunek i pomoc.
Miałem wrażenie ze zaraz podniesie się i razem z nami opuści
kruchtę. Chciałem pomóc mu wstać, próbowałem postawić go na
nogi, ale w jednym momencie przekonałem się o bezcelowości mojego
działania. Podnosząc go do góry spowodowałem ze jego głowa
opadła bezwładnie. Nie żył!Zabłąkana kula trafiła go w okolice
szyi.
- Zajmij się
psem!- Usłyszałem polecenie z góry.
- daj mi spokój,
nie widzisz ze on nie żyje, kim ty jesteś do cholery, co z ciebie
za stworzenie! Jak cię dorwę skuje ci ten kaczy dziób, ty
bezwartościowy kastracie?
- Weź się w
garść, jemu już nic nie pomoże, popatrz na jego szyje, centralny
strzał, uszkodzony pień mózgu i rdzeń kręgowy, nawet nie miał
okazji cierpieć.
W tym momencie z
drugiego końca zakrystii doszedł do mnie dziwny dźwięk,
przypominający dławienie się ością w trakcie spożywania
wigilijnego karpia. Spojrzałem w tamtym kierunku i moim oczom ukazał
się przeraźliwy i mrożący krew w żyłach widok. Napastnik z
rozłożonymi rekami leżał nieruchomo z przegryzioną tchawicą i
uszkodzonymi tętnicami, z których tryskała krew. Pies, który na
nim leżał cały czas zaciskał na jego gardle kły. Nie mogłem
zrobić kroku, wszystkie mięśnie mialem zesztywniałe ze strachu.
- Spadamy, im nic
nie pomoże! Psa bierzemy ze sobą, nie może naprowadzić na nasz
trop policji a tego wykluczyć się nie da, zna już nasze zapachy!
Stałem dalej jak
słup graniczny. Z odrętwienia wyrwało mnie nagle uderzenie w głowę
przez kaczora. Przywróciło mi to sprawność działania.
- Jeszcze jeden
taki numer i poznasz w piekarniku jak dziwny jest ten świat,
kretynie!
- Mów do mnie
jeszcze, tak pragnę twych słów, załóż psu smycz i spadamy.. Nie
zapomnij przy okazji o mnie!
Zdjąłem z
wieszaka smycz i podszedłem do leżącego na napastniku psa.
Zawarczał ostrzegawczo, ukazując mi garniturek białych kłów. Nie
chciałem odciągać go na siłę, mogło to skończyć się utratą
reki. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, chcąc znaleźć jakiś
przedmiot, który odciągnąłby psa od zwłok. Na wieszaku
odnalazłem wiszącą białą laskę, atrybut niewidomego księdza.
Zdjąłem ją z wieszaka i podszedłem do psa.
- Chodź, idziemy
na spacer!
Pies podniósł z
nad zwłok głowę i bardzo niechętnie podszedł do mnie cały czas
obserwując białą laskę.
- Do nogi, siad –
wydawałem głośno i stanowczym głosem komendy, na które o dziwo
pies reagował, chociaż wykonywał je bez większego zachwytu.
Zapiąłem mu smycz.
- Zostań! -
wydałem mu kolejne polecenie. Ruszyłem w kierunku zwłok , byłem
ciekawy jak wygląda gość, który potrafi zabić bez wahania
jednym strzałem.
Był w tym fachu szkolony, nie ulega wątpliwości że miałem do
czynienia z przestępcą wysokich lotów. Pochyliwszy się nad
zwłokami ściągnąłem mu z twarzy kominiarkę. Zabójcą była
kobieta. Odwróciłem głowę w kierunku psa.
Nie zły z niego
mściciel - Lepiej żebym nie skończył jak ona.
- Dziwoląg do
torby, a ty prowadź, idziemy!
Kaczor sfrunął
do torby i usadowił się w niej wygodnie. Zgasiłem światło.
Opuściliśmy
teren sanktuarium. Kilka minut zajęło nam wtopienie się w
ciemności, które zapadły nad miastem.
CDN…
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx